Łódź straszy

12:03 Joanna 0 Comments

Obecne jest przerażenie Łodzią. Jakaś taka niechęć,  tłumaczenie,  że to miasto bez pomysłu, polotu. Nudne i nieciekawe. I szczerze mówiąc takie trochę dla mnie było.  Nie do końca,  nie! Ale trochę tak. Pewnie ze względu na pogodę,  szary nastrój i chęć picia gorącej herbaty. W każdej sekundzie. 
Są takie dni w których po prostu trzeba zostać w domu.  I mimo ogromnej chęci zrobienia czegoś ze sobą, zostać,  przykleić się do kanapy, zrobić herbatę z goździkami i pomarańczą (a może i nawet grzane wino!), włączyć serial, złapać papierową książkę i odpłynąć. 
Ale wracając do Łodzi... to było troszkę tak, że jakoś wstałam  tak bez entuzjazmu. Próbowaliśmy go odnaleźć wycieczką. Udało się trochę. Lody i Sherlock wieczorem miały większy wpływ na mnie. No, ale Łódź...
Zaczęliśmy od Muzeum Filmu...


Przeczytałam w opinii na trip advisorze,  że brakuje pomysłu na to muzeum,  że jest chaotyczne... więc potem szukałam tylko potwierdzenia tej tezy. Niestety, szybko znalazłam.  Muzeum to można traktować w kategorii 'miejsce gdzie możesz się zastanawiać,  co fajnego można z nim zrobić'. Ma taki potencjał! Przecież w muzeum filmu można zrobić wystawę o tym, jak zmienia się kamera, jak były kręcone filmy, dużo interaktywności, ruchu i emocji. W Londyńskim muzeum filmu są samochody pana Bonda, wiadomo tych akurat Polska nie ma... ale inne? Kurcze, trochę pomyślunku!  Już nie mówić o sekcji dla dzieci... mogą co najwyżej zrobić sobie zdjęcie z Bolkiem i Lolkiem... a gdzie zielone tło i przenoszenie dzieci na księżyc?  Dlaczego nie ma nic przyciągającego?  Taki niedosyt...
Za to Drukarnia to moje miejsce. Bruscetta w idealnej formie (i prosta do odwzorowania, byle tylko wrzucić dużo pomidorów! ), pyszna kawa, ale przecież to chodzi o atmosferę, okna jak moje w Anglii, i to, co zostało zrobione z przestrzenią. Jakoś tak dobrze. Odpowiednio.  Pasujące.  Hipsterska Łódź. Podoba mi się ta odsłona. 

Lubię elementy, drobiazgi, detale, szczegóły. Nic tam nie zwraca uwagi jak drobiazgi. Małe elementy, które niby nie mają znaczenia, a mają największe. 
I na samym kończy last and least, Kamari, grecka knajpa na Piotrkowskiej.  O ile jeszcze wyglądała w  miarę spoko, herbata z szafran była grecka, a przystawki znośne,  to danie główne od grzane (i to slabo), niedoprawione i okropne. Zdecydowanie uciekać!


0 komentarze: